mówię. Zresztą o co mamy się sprzeczać? Nie podobało się, jedź pan z Bogiem.
— Jak raz! pocóż przyjechałem, szkoda kosztu... kupić nie kupić, a potargować można. Gałgaństwo to, widzę że gałgaństwo, ale obejrzę szczegółowo, o cenę zapytam. Drukowano, że przystępna. Ileż to naprzykład rubli?
Pan Michał wymienił sumę. Dziwirejko śmiechem wybuchnął.
— Komedya! ot komedya warszawska!
— Panie!
— No, no, w handlu niema gniewu, a ja człowiek szczery, co czuję powiadam. Nie krzyw się, panie dobrodzieju, a chodź, po polach oprowadź, pokaż tę całą biedę; krówki wasze, koniki, owieczki, budynki. Bułkę kto kupuje i to na wszystkie strony obejrzy.
— A no to chodźmy — rzekł pan Michał. — Każę Walentego zawołać.
— Cóż to za taki Walenty?
— Karbowy mój.
— Chłop?
— Zdaje mi się, że chłop.
— Mówią, że pod Warszawą i chłopi lubią blagować, powietrze takie snać.
— Przestań-że pan raz nareszcie z tą blagą!
— No ładnie, przestanę, chodźmy w pole, tylko ja szczerze panu powiem, głodny jestem. Przyjedź pan do nas pod Suwałki, obaczysz jak uczęstujem.
— Ależ z największą przyjemnością, najchętniej, bardzo proszę. W tej chwili każę podać.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/116
Ta strona została skorygowana.