Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

— A ja takich lubię — rzekł, — co się zjeść w kaszy nie dadzą. Jak tobie imię, bracie?
— Walenty, wielmożny panie.
— Ładnie, ładnie. No, Walenty, a dla czego tu żyto lepsze, niż tam przy drodze? — zapytał.
— Bo na łubinie siane.
— Patrzaj go, na łubinie! Pod łubin uprawiać i pod żyto uprawiać, i łubin siać i żyto siać, a tylko żyto zbierać. Jakiż to u was rachunek?
— Żyta, panie, w dubelt.
— Aha! jak raz, policzyłeś może.
— Juści, rachowało się.
— Pszenicy wysiewać tu można po sto korcy? Prawda? — mówił dalej, śmiejąc się.
— Choćby cebulę sadzić, wielmożny panie, ziemia cierpliwa, nie wyrzuci.
— Marny folwark, panie dziedzicu — rzekł po chwili Dziwirejko, do pana Michała się zwracając, — figa suszona i tyle, a drogo, dalibóg obrzydliwie drogo! Wy tu, pod Warszawą, niedługo ziemię na funty sprzedawać zechcecie!
— Wielmożny panie — odezwał się Walenty, — ziemię jak ziemię, ale drzewo to w Warszawie już na funty sprzedają.
— Nie może być!
— W samej rzeczy — potwierdził pan Michał, — na funty.
— Komedya czysta! Tyle lat żyję, nie słyszałem, tylem lasu już sprzedał, nie słyszałem... Dawniej na morgi liczono, później na sztuki, na sążnie, Niemcy no-