wą miarę zaprowadzili: kubiki, a teraz patrzaj-że, na funty! Takoż miara! Herbata na funty, tabaka, rozumiem, a oni drzewo! Co kraj to obyczaj.
Dziwirejko ciągle mówił, a oka z zagonów nie spuszczał, coraz to przystanął, grudkę ziemi podniósł, w palcach ją rozkruszył, badał.
Kiedy się trochę naprzód wysunął, pan Michał szepnął do Walentego:
— Jak myślisz? Kupi, nie kupi?
— Chyba że nie — odrzekł, kręcąc głową, Walenty.
— Dla czego?
— Zna się, wielmożny panie.
— O! proszę!
Łąkę szczególniej pilnie Dziwirejko badał, a nad rzeczką długo stał, listki z olszyny obrywał i na wodę rzucał.
Walenty uśmiechał się nieznacznie; dostrzegł to szlachcic.
— Aha, śmiejesz się, ciwunie, myślisz sobie: zpod Suwałk ciarach przyjechał i bawi się nad wodą, jak dziecko... prawda?
— Ale zaś!
— A widzisz, Walenty, ty mądry niby chłop, a głupi. Listek pokazuje jak prędko woda bieży, a woda pokazuje, czy tu warto młynek postawić. Dużo u was w okolicy młynów?
— Wiatraków kilka jest.
— A wodnych?
— Nie; w blizkości niema.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/119
Ta strona została skorygowana.