— Proszę pana — wtrąciła pani Michałowa, — posagi nie są niezbędne.
— A jakże?
— Żenią się ludzie i bez posagów, z miłości.
— Z miłości! Chce pani wiedzieć jakie jest moje zdanie? Ja kombinuję poprostu: sama miłość, samo głupstwo, z posagiem miłość, inna rzecz.
— Pan twierdzi, że miłość głupstwo, ależ to herezya!
— Być może; ale ożenić się bez funduszów i niby to z wielkiej miłości unieszczęśliwić ukochaną kobietę, skazać ją na ciężkie życie, na brak wszystkiego, na zmartwienia, to, pani dobrodziejko, po mojemu nie herezya, ale takoż paskudztwo.
— Więc, podług pana, każdy młody człowiek powinien ubiegać się o posag?
— Dlaczego każdy? Który bogaty, to nacóż mu posag, a który biedny, na cóż mu jeszcze większa bieda? Tak mi się zdaje.
Dziwirejko pożegnał państwa Michałów bardzo serdecznie.
— Może ja tu jeszcze będę, a może i nie będę, to już od Stasia zależy; on przyjedzie mniej więcej za tydzień.
— Więc — spytał pan Michał, — przez ten czas ze sprzedażą mam się wstrzymać?
— A chowaj Boże, dlaczego? Trafi się kupiec, zechce dobrze zapłacić to i owszem, sprzedać. Dla mego Stasia piasku na świecie nie zbraknie.
Nazajutrz i przez kilka dni następnych pan Michał
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/124
Ta strona została skorygowana.