tach dłuższych i krótszych, i chrześcianie, faktorzy z tego gatunku, co to niegdyś coś mieli, a teraz myślą tylko o tem, jakby coś od kogoś wyłudzić.
Panu Michałowi te ciągłe wizyty zaczynały się przykrzeć. Dla pierwszego lepszego chodzić kilka godzin po polach, łące, budynkach, ogrodzie, powtarzać ciągle w kółko jedno i to samo, nie jest to przyjemność wielka, tem bardziej, że ani w jednym wypadku tranzakcya nie doszła do skutku. Każdy mówił, że namyśli i zastanowi się, że przywiezie jeszcze kogoś, znawcę, który obejrzy pola, doradzi, a nikt nie decydował się stanowczo.
Nareszcie jednego dnia trafił się nabywca solidny, który odrazu zrobił dobre wrażenie. Znać było po nim, że jest to człowiek czynny, energiczny, który czasu napróżno tracić nie lubi.
Ubrany był porządnie, nawet elegancko, w płaszczu letnim, ogromnie fałdzistym i szerokim.
Zaraz na wstępie rzekł do pana Michała:
— Możemy skończyć natychmiast, jeżeli tylko folwark odpowiada moim wymaganiom.
— Niech więc pan obejrzy.
— Naturalnie, szanowny panie, to czasu wiele nie zabierze. Tak, albo nie. Zadatek mógłbym dać zaraz, a resztę u regenta... choćby jutro... Wolałbym zrobić to dziś, ale czuję się trochę znużony. Dwadzieścia cztery godzin przepędziłem w wagonie.
— W wagonie? zkądże pan przyjeżdża?
— Z pod Kijowa; w Warszawie byłem tylko dwie
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/130
Ta strona została skorygowana.