— Widzę, że pana sen morzy — rzekł pan Michał.
— Istotnie... teraz dopiero zaczynam uczuwać znużenie.
— Poradzimy na to. W moim pokoju jest wygodna sofa.
— Zawstydza mnie pan swoją uprzejmością, doprawdy.
— Ależ bez ceremonii, panie dobrodzieju, proszę serdecznie, chciej pan być jak w domu, jak u siebie.
— A więc dobrze, zapalę sobie cygarko. Czy pan dobrodziej amator cygar?
— Rzadko palę, ale lubię.
— Mam coś, czem się mogę pochwalić. Oryginalne hawańskie, dostałem setkę wypadkowo. Może pan dobrodziej spróbuje... pyszne jest.
Pan Michał zapalił, ale po kilku pociągnięciach uczuł się sennym.
— Dziwna rzecz — rzekł — spać mi się chce szczególnie.
— Jak zwykle po obiedzie; zapewne sypia pan o tej porze?
— Drzemię cokolwiek.
— A więc o cóż idzie?
— Masz pan słuszność, położę się i ja. Oto miejsce dla pana, ja pójdę na drugą stronę.
Pan Michał spał tak twardo, że go zaledwie żona mogła obudzić.
Dopiero po długiem budzeniu, oczy otworzył zdumiony.
— Ah, już jesteś? Czy podobna, żebym spał tak
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/134
Ta strona została skorygowana.