— Ano... jakeśmy z pola przyszli, panowie poszli sobie do dworu na obiad, a ja zaś do chałupy, też według pożywienia. Dała mi moja barszczu z kartoflami; siadłem sobie na stołku, jem. Jem, jem, zjadłem, kobieta mówi: naści jeszcze... a ja powiadam: nie... markotno mi, nasz pan, dobry pan już nie będzie, a nowy dziedzic nastaje, właśnie ten grubaśny. A kobieta też położyła łyżkę i powiada: żeby go, niby tamtego, kolka sparła... i już nam obojgu odechciało się jadła...
— Proszę, mój Walenty, mów do rzeczy...
— Po porządku, wielmożny panie. Zapaliłem sobie fajczysko, siadłem na przyźbie, siedzę... aliści patrzę, wyłazi ten grubaśny ze dwora, płaszczysko na nim wisi wielkie... wychodzi i kiwa, niby na mnie.
— Na ciebie?
— A juści.
— Cóż chciał?
— A no, powiada: folwark kupiłem, ciebie tymczasowo w służbie zostawiam, a na znajomość naści. Wetknął mi w garść dwa złote dziesiątkami, miedzią, i powiada: Wiesz ty, Walusiu, ja sobie do kolei piechotą pójdę... łeb, powiada, boli mnie kaducznie, twój pan mi tego narobił.
— Ja?
— A jeno... twój pan, powiada, bo takie wińsko dał, żeby je psu wlać w gardziel, toby, powiada, wył od Wielkanocy do Zielonych świątek, i bez to mnie, powiada, tak strasznie głowa rozbolała...
— A to łajdak! — zawołał do żywego tknięty pan Michał, — a jam go najlepszem winem utraktował!
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/137
Ta strona została skorygowana.