Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

— Co ty robisz, mężu? — spytała. — W takiem zmartwieniu możesz pisać?
— Mogę — odrzekł opryskliwie,
— I cóż piszesz?
— Ogłoszenie do wszystkich kuryerów i gazet: że niema folwarku do sprzedania; że niema wiadomości u właściciela na miejscu; że nie można nic oglądać na gruncie. Niech ich dyabli porwą! Dość już mam tego łażenia po polach, oprowadzania, pokazywania, częstowania lada przybłędy... i poco? poto żebym folwarku nie sprzedał, żeby mnie taki łotr okradł i w dodatku obmówił, żem go struł mojem winem. Dość, dość, moja kochana, wolę to zmarnować, w dzierżawę oddać, cokolwiek zrobić, ale tak jak teraz nie mogę. Nie, na żaden sposób!
— Mój kochany, to do celu nie prowadzi. Owszem, sprzedać trzeba, chodzi bowiem o posag naszej Jadwini.
— Prawda, masz słuszność, ale daj mi myśli zebrać... jestem tak rozstrojony.
— Odłóż więc pisanie na teraz i pomyśl o naszem bezpieczeństwie.
— Bezpieczeństwie? pod jakim względem?
— Mogli nas w dzień okraść, mogą w nocy napaść i zamordować. Czytujesz przecie w gazetach, że na wsi wypadki tego rodzaju są nawet dość częste.
— Przecież dotychczas nikt na nas nie napadał.
— To nic nie znaczy. Dzisiejszy wypadek świadczy, że już się o nas złodzieje zwiedzieli i mają nas na oku. Przysięgłabym, że jesteśmy śledzeni i szpiegowani przez łotrów. W domu dziś niema ani jednego mężczyzny.