— Jakto... a ja?
— A przepraszam, mój drogi, ale ty się nie liczysz. Wysłałeś Walentego, Mikołaja, parobków, zostały w domu same kobiety i ty. Złodzieje byliby bardzo naiwni, gdyby nie skorzystali z tego wyjątkowego położenia.
Pan Michał szeroko oczy otworzył; argumentacya małżonki trafiła mu do przekonania. W rzeczy samej, niebezpieczeństwo może zagrażać i to nawet poważne.
Na razie postanowiono, aby przedewszystkiem zamknąć bramę i straż przy niej powierzyć Walentowej, pozamykać okiennice w dworku i drzwi wchodowe, nie kłaść się spać, palić całą noc światło i czekać powrotu parobków.
Wieczór się zbliżał, mrok zapadał coraz większy, wietrzyk poruszał listkami drzew, które, drżąc, szumiały łagodnie.
Na drodze prowadzącej do Marysina dał się słyszeć turkot. Walentowa pomimo zmroku dostrzegła, że jedzie dwóch mężczyzn — i pobiegła dać o tem wiedzieć do dworku.
— Wpuścić czy nie wpuścić? — spytała, w okiennicę przedtem stuknąwszy.
— Na miłość Bozką, nie wpuszczajcie nikogo!
— Ale choć pójdę, obaczę, kto to jest?
— Nie chodź, nie waż się, kobieto — dał się słyszeć z za okna głos pani Michałowej, — jeszcze cię nożem żgnie.
— Niech-by spróbował, żgnęłabym ja go pięścią między oczy, ażby się nogami nakrył!.. Niech się pani nie boi, pies go w bramie zatrzyma, a ja mu zajrzę w ślepie, co za jeden jest.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/140
Ta strona została skorygowana.