Oto powód, dla którego stawiam się w porze cokolwiek spóźnionej.
— No, proszę pod dach, bardzo proszę — odezwał się pan Michał — jakże zdrowie szanownego pana Dziwirejki?
— Ojczym mój ma się doskonale, jak zwykle. Praca przy gospodarstwie służy zdrowiu.
Gdy weszli do pokoju, znaleźli już stół zastawiony; pani Michałowa z wielką powagą siedziała przy samowarze, panna Jadwiga również znajdowała się przy stole.
— Przedstawiam ci, żono: pan Stanisław Ciecierski. Moja żona i moja córka Jadwiga.
Stanisław usprawiedliwiać się zaczął, że o tak spóźnionej porze się zjawia.
— Gość zawsze jest mile widziany w naszym domu — odrzekła pani — a dziś stokroć bardziej niż kiedykolwiek, bo jesteśmy jakby w oblężeniu i wszelką pomoc witamy z wielką radością. Pan zapewne nie lęka się opryszków?
— Żeby się kogoś bać, przedewszystkiem trzeba go widzieć.
— Cicho, na Boga... nie mów pan tak... można w złą godzinę wymówić. Czy ma pan jaką broń przy sobie?
— Mam rewolwer...
— Ach, co za cudowne zrządzenie losu! Teraz jestem znacznie spokojniejsza... A czy człowiek, który pana przywiózł już odjechał?
— Zdaje mi się, że nie...
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/144
Ta strona została skorygowana.