— Jadwiniu, proszę cię, poślij kogo z kuchni, żeby go zatrzymali, przynajmniej do czasu, dopóki nasi ludzie nie powrócą.
— Czy istotnie okolica jest tak niebezpieczna? — zapytał młody człowiek.
— Wobec tego co przechodzę — rzekła pani Michałowa — straciłam zupełnie pojęcie co tu jest bezpieczne, a co nie.
Pan Michał odezwał się:
— Moja pani trochę przesadza. Mieszkamy tu już kilka tygodni...
— I dopiero nas raz okradli — rzekła pani domu. — Brakuje tylko, żeby nas raz zabili i wszystko będzie w porządku.
— Niema co, kochana żono, ślicznie zachęcasz pana Stanisława do kupna Marysina.
— Przepraszam pana — rzekł młody człowiek, — dla mnie zachęta zbyteczna, z opowiadania mego ojczyma folwark ten znam już wybornie i, szczerze mówiąc, przyjechałem ze stanowczym zamiarem nabycia go. Jeżeli pan dobrodziej zechce cokolwiek warunki złagodzić, możemy jutro rzecz skończyć. Raniutko obejrzę pola; długo to nie potrwa, bo przestrzeń nieduża.
— Czy pan Dziwirejko nie zniechęcał pana do kupna?
— Przeciwnie, zachęcał mnie bardzo.
— Tego nie rozumiem; bo gdy tu był i oglądał folwark, wyrażał się o nim bardzo niepochlebnie, wprost mówił, że jest to najszkaradniejszy kawałek ziemi, jaki widział w swem życiu.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/145
Ta strona została skorygowana.