gę, że u nas, na miejscu, jest jeszcze dużo pól zaniedbanych, dużo nieużytecznych przestrzeni, wymagających kultury i że kto czuje siłę, powinien ją przedewszestkiem tu na miejscu zużytkować. Po co masz szukać Ameryki, mówił, gospodaruj tu, na piaskach, na bagnach, siej i sadź lasy.
— Dobrze powiedział, bardzo dobrze! — rzekł pan Michał.
— Naturalnie, takim argumentom nie mogłem odmówić słuszności. Ojczym, nic nie mówiąc dokąd się udaje, odjechał na jakiś czas z domu. Powróciwszy, zawołał mnie do siebie i rzekł: No, winszuję! Znalazłem ci taką Amerykę, o jakiej nie marzyłeś zapewne. Jedź i Marysin kupuj, roboty ci tam nie zabraknie na długie lata. Powtarzam własne jego słowa. Panu Michałowi dobrodziejowi załącz moje uszanowanie, pani dobrodziejki rączki ucałuj, pannie Jadwidze pokłoń się, a proś niech nie wspominają źle starego niedźwiedzia Dziwirejkę.
— Wspominać go zawsze będziemy jaknajlepiej — rzekł pan Michał. — Pan Dziwirejko na to zasługuje, szorstki trochę, ale szczery człowiek.
— Jeszcze na odjezdnem mówił do mnie, żeby państwu zostawić mieszkanie i ogród do jesieni, czy dokąd państwo zechcą.
— A gdzieżby pan się pomieścił w takim razie? — spytała pani Michałowa.
— Mówił mi ojczym, że są dwa bardzo dobre pokoiki w czworaku.
— W jakim czworaku? — spytała pani.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/147
Ta strona została skorygowana.