się spać, lecz wraz z Walentym udał się w pole, aby je obejrzeć; po powrocie wydał dyspozycyę, rozdzielił robotę i małą tę maszynkę gospodarską puścił w ruch właściwy.
Walenty przypatrywał się młodemu człowiekowi uważnie, a przyszedłszy do domu na śniadanie, rzekł do żony:
— Ten pan zdaje się nienajgorszy, ale spać nie da; będzie swego pilnował jak oka w głowie. Nie dorobisz się przy nim.
Po śniadaniu pan Michał z panem Stanisławem pojechali do Warszawy, zrobili kontrakt i wieczorem wrócili do Marysina.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Upłynęło dwa lata. Był dzień pogodny, upalny, rozpoczynano żniwo żyta. Pani Michałowa z Jadwinią siedziały na ganku, pod obszerną werandą; właśnie nakrywano do obiadu.
— Dziwna rzecz — odezwała się pani Michałowa, — jak ojciec twój nabrał zamiłowania do gospodarstwa; ani chwili nie posiedzi w domu, tylko, gdy przyjdzie lato, odkąd w Marysinie mieszkamy, włóczy się po polach jak Walenty.
— Obchodzi widać ojczulka nasze gospodarstwo.
— Nie przeczę, bo i mnie ono obchodzi, ale zdaje mi się, że ojciec się zakochał na starość.
— Co też mama mówi? w kim?
— A w twoim Stasiu, moja kochana.
— Nic dziwnego, mamo, ktoby mego męża nie kochał?