Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

w tym momencie... Józia, utrapieńcze ty jeden... ślamazarności wcielona... dawaj tu krzesełko!... Ktoby się spodziewał, ktoby się spodziewał!
Wybiegła do drugiego pokoju i po chwili przyniosła koszyczek z nożami.
— Pod samem okiem! Ależ ta waryatka mogła pana kalectwa nabawić.
Ośmieliłem się zwrócić uwagę, że waryatka nie jest winna w tym razie.
— To moja własna nieostrożność.
— Pańska?! a dlaczego ta idyotka postawiła szczotkę na tem miejscu?
Narzekając ciągle na niegodziwość Józi, poczciwa dama przykładała mi nóż po nożu do twarzy. Miałem sposobność przypatrzeć się jej. Była to kobieta niemłoda, niegdyś zapewne bardzo przystojna. Twarz nie pomarszczona, dość pełna, włosy cokolwieczek dopiero siwiejące, oczy ciemne, pełne życia, ręka dość delikatna, składały się na całość, robiącą sympatyczne wrażenie.
— Nie, panie, — odezwała się po krótkiej chwili milczenia — nóż nie pomoże... to jest duże stłuczenie, trzeba przyłożyć arnikę.
— Posłucham pani rady i jak tylko wrócę do domu...
— Ależ nie, to pomaga na razie... ja mam arnikę u siebie.
— Dziękuję pani dobrodziejce...
— Przepraszam; nie mam przyjemności znać pana, ale widzę, żeś dzieciak... Ostatecznie nie zjem pana przecie... Stała się krzywda z mojej przyczyny,