kredką, pastelami nie pastelami; teraz robi wielką kocicę z kociętami i niech pan sobie wyobrazi, na olejno! Podobno będzie to coś cudownego... I co za szczególny zbieg okoliczności, bo na imię ma też Kocia!
— Konstancya?
— A tak, zdrobniale Kocia... Lepiej panu?
— Lepiej, dziękuję pani, pójdę już...
— Jeszcze trochę pan potrzymaj ten kompres... ale poznajmyż się; z kim mam przyjemność?
— Jestem... ***.
— A to osobliwsza historya! Moja serdeczna przyjaciółka, koleżanka z pensyi, Zofia ***, wyszła była zamąż za człowieka tego samego nazwiska...
— To właśnie moja matka.
— Więc pan jesteś synem mojej serdecznej, kochanej Zosi?
— Tak, pani.
— No, przynajmniej raz w życiu to czupiradło, Jóźka, zrobiło coś rozumnego, postawiwszy na pańskiej drodze szczotkę. Siniak będzie, bo będzie, ale ja mam przyjemność poznać syna Zosi... mojej drogiej Zosi. Jakże imię?
— Ludwik.
— Śliczne imię! Mój Boże, co za szczęśliwe zdarzenie. Pan musiałeś o mnie coś słyszeć od matki; pewnie mnie wspominała niekiedy. Ja jestem Milska... Łucya Milska.
— O! bardzo często słyszałem...
— Mam wielką ochotę nie puścić pana ztąd, dopóki nie opowiesz mi wszystkiego o twojej matce. Tyle
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/160
Ta strona została skorygowana.