— I czyimże to kosztem? Czy mają bogatych krewnych?
— Owszem, mają aż dwa gatunki.
— Dwa?
— No, tak; bo wogóle krewni dzielą się na dwa gatunki: takich, co chcą dopomagać wdowie i sierotom, ale nie mogą, i takich, którzy mogą, ale nie chcą. Wobec tego nietrudno odgadnąć, że pani Milska utrzymuje się własnym kosztem.
— Wydaje mi się to zagadkowem, jeżeli nie podejrzanem.
Malarz zarumienił się.
— Słuchaj — rzekł — to dom uczciwy... jeżeli ja daję pannie lekcye rysunków, to już dosyć!
— A cóż to ma za związek jedno z drugiem?
— Daję ci słowo uczciwe, że ma. Milska jest taka kobieta, że ją najsurowszy Katon mógłby na środku forum w rękę pocałować. Jeżeli nie chcesz mi robić przykrości, to, proszę cię, nie wspominaj o żadnych wątpliwościach, bo nie ma ich i być nie może.
— Wierzę ci najzupełniej... ale ciekawy jestem, w jaki sposób, mówię to bez żadnej złej myśli, w jaki sposób można porządnie mieszkać, żyć, kształcić dzieci, nie mając ani majątku, ani żadnych stałych dochodów?
— Widać, że można...
— Dziwna rzecz...
— Pani Milska ma swoje spekulacye.
— Chyba nie gra na giełdzie i nie bawi się w antrepryzy.
— No nie; a przecież ręki nie wyciąga i łaski ni-
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/164
Ta strona została skorygowana.