czyjej nie potrzebuje. Słuchaj, ona mi płaci za lekcye rysunków. Uważasz, mnie! a doprawdy, jabym wszystkie podłogi, ściany, piece, sufity w jej mieszkaniu najpiękniejszemi kotami zamalował. Przykro mi pieniądze od niej brać, ale muszę, bo inaczej nie pozwoliłaby mi dawać tych lekcyj, bez których (tobie to mogę powiedzieć, tobie jednemu) trudno mi byłoby żyć.
— Tak daleko zaszedłeś, koci malarzu?
— Tak. Albo się idzie, albo się nie idzie; ja jestem z takich, co idą.
— I zajdziesz?
— Spodziewam się! Ale wracając do pieniędzy, chciałem w delikatny sposób zwrócić honoraryum... i raz kupiłem bilety do teatru dla całej rodziny. Miałem się spyszna!
— Nie przyjęła?
— Przyjęła, ale zapowiedziała mi, że jeżeli raz jeszcze coś podobnego zrobię, to zerwie ze mną wszelkie stosunki. Zanadto mi ta Kocia w głowę zajechała, żebym się miał na to narażać... Z panią Milską, widzisz, nie ma żartów.
— Czemuż się nie oświadczysz? jako narzeczony miałbyś prawo...
— Zapewne, ale jeszcze trzeba poczekać.., wiesz, że finansowość moja obecna nie jest bardzo ciekawa...
— I nie zmieni się prędko.
— Wprost przeciwnie, zmieni się gruntownie, ale dopiero za rok.
— Jak sprzedaż ze stu kotów?
— Przedewszystkiem nie żartuj z kotów; pochle-
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/165
Ta strona została skorygowana.