biam sobie, że są to koty malowane sumiennie. W każdym moim kocie jest tyle prawdy, ile się jej w kocie zmieścić może.
— Rzeczywiście i to każdy przyzna.
— Więc skoro przyznajesz, to nie drwij. Co do położenia mojego... ja mam majątek ziemski.
— Nie może być! Gdzie?
— W zastawie. W naszych stronach, widzisz, może na majątek zastawić tak dobrze, jak w Warszawie zegarek; jest tylko ta różnica, że żyd, jako żywo, nigdy nie siedzi w zegarku, a zastawnik w moim majątku siedzi i ciągnie z niego dochody do czasu amortyzacyi długu. W przyszłym roku termin się kończy, majątek wypuszczę w dzierżawę i mieć będę dochód wystarczający na życie. Ma się rozumieć, natenczas pomówimy z panią Milską.
— Ona nie wie o twoich dobrach?
— Na co? Ja nigdy o tem nie wspominałem nikomu, a jeżeli zwierzyłem się tobie, to w nadziei, że będziesz dyskretnym... Mam w tem swoje wyrachowanie.
— Rozumiem... No, ale... gdyby przez ten rok, który sobie na czekanie wyznaczyłeś, trafił się kto inny i zabrał ci twój ideał?
— To być nie może...
— Ale, gdyby...
— Ha! — rzekł, uśmiechając się smutnie — malowałbym koty... ale tylko wściekłe!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |