się. On dzierżawił mająteczek pod Rawą; kochaliśmy się, był dla mnie jaknajlepszy, przykrego słowa nie usłyszałam od niego — ale nie szło nam... To jest — dodała, poprawiając się — źle mówię, szło i nie szło. W domu dobrze, cicho, spokojnie; dzieci się chowały zdrowo... tylko interesa. Mój Boże, co on się nacierpiał! Nieraz, bywało, mówię: — Oleś, co ci jest? czemuś taki smutny? On odpowiada: — Nic moja droga, tylko interesa. Ciągle miał jakieś... Żydzi przyjeżdżali prawie codzień, targował się z nimi, układał, procesował... Co to pomoże, panie! Nieboszczyk uczciwy był, płacił najrzetelniej gdy mógł, a mógł nie zawsze... Bo, proszę pana, niech pan sam osądzi: folwarczek mały, ziemia licha, dzierżawa wyciągnięta, a tu jeszcze i nieszczęścia różne, to nieurodzaj, na suche lata zawsze nieurodzaj był, to grad, to pożar... Mój mąż w tych kłopotach podupadać zaczął na zdrowiu, aż jednego dnia przeziębił się, zachorował ciężko — i po kilku dniach umarł. Spadło to nieszczęście na mnie jak grom... myślałam, że nie przeżyję, ale Bóg łaskaw. Opamiętałam się, bo przecież troje dzieci... któż się drobiazgiem tym miał zająć, jak nie matka? Ciężko było, panie. Pogrzeb, a zaraz po pogrzebie żydzi, żydzi i żydzi, bez końca. Na szczęście, zmiłowali się sąsiedzi, przyjechało ich trzech, targowali się z wierzycielami kilka dni, no i jakoś skończyło się wszystko pomyślnie, tak, że po sprzedaży inwentarza, ruchomości, mebli, nie wyszliśmy bez grosza. Dzięki poczciwym sąsiadom, ocalony został przyzwoity fundusik.
— Dużo? — zapytałem.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/170
Ta strona została skorygowana.