no: weź pani małe mieszkanko, jeden pokoik, ja nie słuchałam, wzięłam sześć...
— Sześć?
— Taka moja spekulacya. Odnajmowałam cztery umeblowane, a dla siebie miałam dwa darmo, albo prawie darmo — to, widzi pan, już jest mieszkanie. Oto i teraz, mam też duży lokal, przez trzy dni stał pusty, a teraz są państwo Kowalscy i płacą... Mieszkanie, widzi pan, to pierwsza rzecz, a potem idzie życie. Nie wiele ja umiem, ale gospodyni jestem dobra, nie chwaląc się, gotuję jak kucharz. Ogłosiłam więc, że przyjmuję stołowników. Brałam za obiady pieniądze, przychodzili stołownicy, dogadzałam im jak mogłam; jeden sprowadził drugiego, drugi trzeciego, dziesiątego i tak to, Bogu dziękować, mieliśmy co jeść i jeszcze jakiś grosik z tego. I tak to jakoś w tryb weszło... Pracuję przytem dosyć, trochę mi córki pomagają, ale żyje się przecież i dość sobie porządnie. Puszczałam się też i puszczam na małe handelki; mam dawne znajomości po wsiach, sprowadzam ztamtąd różne produkty, masło, zwierzynę, drób, konfitury i to też dobrze idzie. Żeby pan zajrzał tu kiedy rano we wtorek, albo w piątek — zobaczyłby pan, jaki tu jarmark. Nie mogę narzekać, ludzie mnie znają, przyzwyczaili się. Zarabiam, ale nie obdzieram. Spekuluję potroszku. Najgorzej martwiły mnie dzieci, że słabowite.
— Ależ wyglądają doskonale...
— Naturalnie, ale i to musiałam wyspekulować. Co rok woziłam je na dwa sezony do Ciechocinka.
— To panią drogo kosztowało.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/172
Ta strona została skorygowana.