Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

Bo pani Milska wystąpiła ze wspaniałem przyjęciem. Była cytryna do herbaty, świeże bułki, serdelki i „rozmaitości.“ Było i piwo doskonałe, przyniesione przez kocmołuszka w dużym szklannym dzbanku. I czas leciał jak na skrzydłach w tym pokoiku szczupłym, w siedzibie owej biedy, cichej, pracowitej, zaradnej, a takiej sympatycznej i poczciwej.
Malarz kotów był w doskonałym humorze, opowiadał wesołe anegdotki i dowcipkował, wywołując wybuchy śmiechu. Przekomarzał się z Piotrusiem i wziąwszy ołówek, naszkicował kota w gimnazyalnym uniformie, w czapce, z tornistrem na plecach, i kot ten był zupełnie do Piotrka z fizyognomii podobny, chociaż miał kocie uszy, kocie wąsy i łapy kocie z pazurami. Chłopak niby się gniewał, ale karykaturę schował, chcąc ją zapewne kolegom pokazać.
Aniśmy się obejrzeli kiedy dwunasta wybiła i trzeba było gościnną rodzinę pożegnać. Zapraszała nas obu pani Milska, żebyśmy częściej bywali. Pożegnawszy się, wyszliśmy z malarzem na ulicę.
— Noc śliczna — rzekł — spać mi się nie chce, chodźmy się przejść. I poszliśmy obadwaj nad Wisłę. Księżyc świecił pełnią całą, woda się srebrzyła, miasto uśpione migotało rzędami światełek gazowych.
Milczeliśmy obaj, zachwyceni urokiem nocy wiosennej, nareszcie towarzysz mój zawołał:
— Jacy oni głupi! jacy idyotycznie głupi!
— Kto? — zapytałem.
— A któżby jak nie oni, te koty i kocice dwunożne — ludzie!..