kolanach, głowę ujął w dłonie i myślał... Tak myślał, tak twardo i ciężko myślał, że nie słyszał nawet jak go Ruchla na kolacyę wołała, nie odpowiedział ani słowa Wojtkowi, który mu nowy kożuch przyniósł na zastaw.
Widać coś mu weszło w głowę pod samą jarmułkę i utkwiło tam jak gwóźdź w desce.
Jakiś bardzo ciężki interes.
Nazajutrz rano wcale nie był w oborze, nie obchodził chałup, nie wstąpił do dworu, nie odzywał się do ludzi, tylko poszedł za wieś, między olszynę nad rzeczkę i tam chodził, deptał, od drzewa do drzewa, od krzaka do krzaka, potykając się co parę kroków. Mówił sam do siebie, pluł, gładził się po brodzie, uderzał rękami po bokach, stukał palcami w czoło, podskakiwał, siadał, znów wstawał; dziwne rzeczy wyrabiał.
Trwało to może godzinę, może dwie — a potem wrócił do swojej stancyi, usiadł przy stole i wypisywał kredą rachunki.
Na żonę, na dzieci, które odzywały się do niego, krzyczał przeraźliwym głosem: — gaj weg! i znowuż dalej rachował. Potem wziął maźnicę pełną smoły i poszedł smarować biedkę. Właśnie przy tej czynności zastała go Magda.
— Icku! Icku! — zawołała.
Ani się obejrzał.
— Ogłuchliśta, czy co? Icku! dziedzic was woła.
— Dziedzic?
— A no dyć, idźta duchem, bo pilno.
Icek ramionami wyruszył.
— Aj waj... pilno; niech panu będzie pilno, mnie
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/180
Ta strona została skorygowana.