gan, a jak on trzyma bydło, albo konie, to ma więcej w swoim stadzie, niż tu wszyscy panowie w całej gubernii. Chłopi są całkiem czarne i dzikie. Wódkę uni bardzo lubią, a na pieniądzach wcale się nie znają. Bywały zdarzenia — pisał do mnie o tem jeden żydek — że taki dziki chłop, ten czarny, potrafi dać dwa brylanty za kieliszek araku i jeszcze się cieszy, że zrobił bardzo dobry interes. Z takim narodem można handlować! Zboża jest bardzo dużo, handel! aj jaki tam handel, jakie życie. Ja biorę sobie w jedną kieszeń flaszkę araku, w drugą całe sto papierków i idę na miasto, między robotników, między dzikich chłopów, handluję, zarabiam. Niech ja bym tu spróbował taki proceder...
— Przecież próbowałeś.
— Pfe! niech moje wrogi mają taką próbę. Mnie złapali, mnie oddali do sądu, ja siedziałem w kozie, zapłaciłem karę, więcej niż moja żona przez ten czas utargowała. Czy to można żyć, czy to podobne do czego? Co to jest? to jest całkiem pfe.
— Zapewne.
— Niech pan sam powie, czy ja nie mam racyi? Co tu jest? Tu jest pieprz i oset, tam miód i cukier.
— Ale widzisz, Icku, tam jeszcze nie byłeś.
— Byli tacy co byli, oni widzieli, oni to opisali. Tam jest smak i honor. Co do smaku, to pierwszy smak w tem, że nikt nie pyta, czem kto handluje. To jest, panie, duży smak. Jeden lubi sprzedawać mąkę, inny wódkę, jest taki, co handluje zapałkami i taki, co ma na zbycie koronki. Owszem, niech sobie handluje podług swego upodobania. Od tego jest kupiec. Tam nikt
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/187
Ta strona została skorygowana.