— Proszę pana, cebulaby dużo staniała i czosnek — odrzekł chłop, śmiejąc się.
— Cebula cebulą, ale handel?
— Juści prawda; czy dziś człowiekowi śledzia, na to mówiąc, przy świętym poście, albo soli, albo choć kawałka żelaza potrzeba, to się do żyda idzie, ale gdyby żydów nie było, to może by się inni ludzie handlujący znaleźli, albo możeby nowe, inaksze żydy nastały... Ja tam zmiarkować tego sobie nie potrafię, tylko widz mi się...
— Cóż się wam widzi?
— Ano, że zawdy u nas we wsi, choćby i w Trzęsidłach, byłaby odmiana. Wojtekby się nie upijał, boby gorzałki bez pieniędzy nie dostał. Marcinby się nie odłużył bez potrzeby, baby nie wynosiłyby z chałup przędziwa, a młodziaki nie lataliby po jarmarkach i po weselach, jak, nie przymierzając, psi, i takiejby obrazy Boskiej nie było i do roboty ludzieby się znaleźli i robiliby porządniej. Tak podług mojego pomiarkowania, ale co gadać po próżnicy, albo oni ztąd wyjadą...
— Kto to wie?
— Nie, panie, wiadomo, że nie wyjadą. Jeden może się ułakomi na owe zamorskie dobra, a trzeci, dziesiąty zostanie.
— Zkądże Walenty może o tem wiedzieć?
— Juścić jest już takie założenie i pewnie nie ludzie to wymyślili, jeno chyba sam Pan Bóg miłosierny.
— O jakiem wy założeniu mówicie?
— Zawdy koło obory są muchy, koło zboża wróble i myszy, a koło gospodarzy żydy. Tak oddawna było
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/193
Ta strona została skorygowana.