i tak pono i będzie do samego końca świata. Żaden doktór na to nie poradzi, proszę pana... choćby na to mówiąc, najczystszem ziarnem pole zasiać, żeby jaknajlepiej zawlec, zawdy zielę się pokaże.
Rzekłszy to, Walenty pokłonił się i pochwaliwszy Boga, poszedł do swojej chałupy.
W tym samym czasie Icek podwójny jechał do miasteczka, żeby jeszcze różne interesa pozałatwiać. Wybrał się na całą noc furmanką, wynajętą od chłopa. Chłop drzemał na przodzie wozu i Icek chciał spać ale nie mógł. Zapalił fajkę i myślał. Z początku o interesach, o wyjeździe, a potem puścił się na pole różnych dociekań ogólniejszej natury.
Icek pochodził z rodu myślicieli, z takiej pięknej familii, w której byli mężowie nabożni, uczeni i myślący. Dość im było spojrzeć na cokolwiek, na najmniejszy przedmiot, aby wysnuć z niego całe pasmo bardzo wspaniałych i zawiłych kombinacyj.
Ziarnko piasku, kropla wody drgająca na listku, zdźbło trawy, dziurka w orzechu, bywały dla tych filozofów punktem wyjścia do bardzo dalekich wycieczek, nawet do wielkich wypraw w krainę myśli i dociekań. Icek nie odróżnił się od swoich przodków (w liczbie których był nawet jeden wspaniały) i jak tylko miał czas, wnet puszczał głowę w ruch i medytował.
Podczas tej jazdy nocnej, powolnej, bo szkapa z trudnością ciągnęła wóz po piasku, pod sklepieniem nieba usianego złotemi gwiazdami, w ciszy nocy pogodnej i ciepłej, myśl przyszłego emigranta pracowała żwawo i swobodnie.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/194
Ta strona została skorygowana.