— Jak Bóg da dużo, to się je dużo, a jak mało to mało, ale zawsze się je swój, nie cudzy...
I znowu ziewnął głośno.
— Słuchajcie-no Marcinie, ja was proszę, nie ziewajcie wy tak brzydko.
— Albo co?
— Bo mnie od tego zimno jest.
— Patrzajcie! a cóż mam robić?
— Rozmawiajcie; powiedzcie co, to wam się spać odechce.
— A cóż wam powiedzieć? Nie mam ja do powiedzenia dużo. Ot, wy prędzej; ponoś gdzieś do zamorskich krajów macie jechać.
— No, mam, to prawda jest... ja pojadę.
— To niech Icek jedzie.
— I wiecie, że ja tu już do waszych paskudnych Trzęsidłów wcale nie powrócę.
— A to niech Icek nie wraca.
— No, i wy mnie nie będziecie żałowali? Nic, ani trochę?
— A czego?
— Jak to czego? Mnie, Icka? Co wy tu będziecie bezemnie robili?
— To co i zawsze, będziemy orali, siali, żęli, kosili, młócili, sprzedawali zboże.
— A kto je od was kupi, jak mnie nie będzie.
— Insze żydy; urodzaj na nich wielki co roku, nie zabraknie. Czy rok mokry, czy suchy, zawsze przybywają. Gradu na nich nie masz, ani powodzi.
— Marcinie, wy jesteście wszyscy paskudny na-
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/199
Ta strona została skorygowana.