— I takiego nie jadam.
— Aj! aj! perłowe ząbki! jedwabne podniebienie, safianowy język, aksamitna gęba! Biały, całkiem biały chleb jada wielmożny pan Marcin! Taki biały jak szabasowa chała, jak bułeczki. Nie wiedziałem, że jesteście taki grymaśny magnat.
— Ja tam i białego chleba nie jadam.
— Też nie? No, no, czarnego nie, pytlowego nie, białego też nie, ja nie znam więcej gatunków chleba.
— Jest jeden jeszcze i ja na takim zęby zjadłem.
— Cóż to za chleb!? co za taki specyał jest? jak jak on się nazywa?
— Własny...
Icek aż podskoczył na furze.
— No, własny, ja wiem, że on wasz własny; a może wy chcecie powiedzieć, że ja jadam chleb kradziony? Ja was proszę, wy nie gadajcie takie dyfamacye. Mój chleb jest mój własny, tak samo jak wasz.
— Nie tak samo.
— Tak samo!
— Niepodobna!
— Dla czego?
— Ha, mój Icku, ja się cudzemi interesami nie trudnię. Spałem sobie na furze — wyście mnie zbudzili; nie chciało mi się gadaś, ciągnęliście mnie gwałtem za język; trajkotaliście jak on pytel, co się we młynie telepie, słuchałem; ale kiedy już koniecznie chcecie, żebym przemowił, to przemówię i nie żydowskim przebiegiem i wykrętem, ale poprostu, po chłopsku, jak łopatą włożę wam w waszą okrutnie mądrą głowę słowa
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/203
Ta strona została skorygowana.