Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

mąką, piaskiem, zbożem, że śmieciami, o dziwnych sprawach, bardzo tanich kupnach drogich rzeczy, o takich koniach co ginęły i znajdowały się i znowu ginęły, o takich sprawach co zdawało się, że nic nie warte, a były dużo warte, o dziwnych licytacyach, o takim kraju, w którym można budować pałace z zajęczych skórek i przerabiać starą garderobę i łachmany na wielkie kapitały!
Icek będzie opowiadał, a delikatne wnuczki, otworzywszy usta, podziwiać będą mądrość dziadka i jego doświadczenie życiowe. On im powie też trochę o dzikim czarnym ptaku, co się nazywa wrona, o dzikiem zwierzęciu zwanem pies, o różnych chłopach co pokapcanieli, co umieli doskonale pić gorzałkę i robić awantury w szynku.
Czuje już Icek smak tej starości rozkosznej, tej pociechy z wnuczków, tego honoru, jakiego będzie zażywał... Czuje, cieszy się i już wyjeżdża... wprawdzie nie za morze, ale o trzy mile drogi, do swego familianta w innem miasteczku. Trzeba się pożegnać; nie można wyjechać tak niegrzecznie, nie powiedziawszy krewnym i przyjaciołom: bądźcie zdrowi...
Familiant siedział na progu i fajkę palił, kiedy Icek przed dom jego zajechał. Przywitali się przystojnie, bez gwałtownych uniesień radości, jak wypada mężom poważnym i bogobojnym.
Icek zlazł z fury, familiant wcale się nie ruszył z progu.
— Dzień dobry wam, Mojsie — rzekł Icek.
— Dobry rok wam, Icku — odrzekł Mojsie.