was pisać, żebyście zemną mieli współkę, ale wy chcecie jechać za morze, to już jest inny interes.
Icek zaczął gładzić brodę.
— Słuchajcie, Mojsie — rzekł — ile szlachcic chce rocznej dzierżawy z tego młyna?
— On dużo chce, on chce tysiąc rubli...
— Ja wiem, że niemiec płacił półtora.
— Ale nie dawał za sześć lat z góry! Ja powiedziałem, w takich warunkach to jest bardzo wyciągnięta dzierżawa; można dać najwyżej siedmset i to więcej przez życzliwość, aniżeli dla zysku. Czy ja miałem racyę?
— Sprawiedliwe wasze słowo.
Nastało długie milczenie. Obaj kuzynowie palili fajki z wielką rozwagą i spokojem, patrząc na wróble skaczące po ulicy. Icek doznawał rzewnego wrażenia, zdawało mu się, że ten młyn w Wywłoce, właściwie nie jest w Wywłoce, lecz w owym błogosławionym kraju za morzem, że tam właśnie, w tym młynie jest owo piękne życie, spokój, majątek, poszanowanie, honor. Czy za morzami trafi się taki doskonały interes?
— Mojsie! — rzekł Icek.
— No?
— Ja myślę, że ten młyn trzeba obejrzeć...
— Jak chcecie.
— Co to zaszkodzi, jak ja go zobaczę?
— Myślę, że ani młynowi, ani wam.
— To jedźmy.
— Oba?
— Tak, wy i ja.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/214
Ta strona została skorygowana.