się tedy Icek i Mojsie tanim kosztem, kosztem delikatnej przymówki — i obaj dopiero uczuli, że im dobrze jest.
Powracając do miasteczka, rozmawiali o młynie i zyskach, jakie osiągną; tworzyli całe góry kombinacyj, morza obliczeń, a potem gawędzili sobie o rzeczach ogólnych. Mojsie robił Ickowi delikatną wymówkę za zamiar wyjazdu.
— Dalibóg, Icuniu — mówił — mogę ci to szczerze powiedzieć, że ów wyjazd nie robił wielkiego honoru twojej głowie.
— Co chcesz od mojej głowy?
— Jakto co? Czego człowiek chce od kozy? Trochę mleka. Czego żąda od głowy? Cokolwiek rozumu.
— Chcecie powiedzieć, że ja jestem głupiec?
— Nie chcę tego mówić, broń Boże, ale myślę sobie, że w tym interesie wasz rozum był chyba wypuszczony w dzierżawę, jak ten młyn w Wywłoce.
— Pfe! co to za gadanie!
— Wleźcie-no, Icku, sam w siebie i pogadajcie ze swoją duszą; jeżeli ona wam powie, że mieliście recht, to ja się będę bardzo dziwił, a jeżeli wam powie co innego, to wy się będziecie dziwili, jakim sposobem takie głupstwo mogło wam wejść do głowy...
— Posłuchajcie Mojsie, co ja wam powiem.
— Dla czego ja nie mam posłuchać co wy powiecie? Owszem, możemy sobie o tym interesie pogadać całkiem porządnie.
— Wiadomo wam pewnie, a jeżeli nie wiadomo, to się odemnie, bez żadnej dopłaty, możecie dowiedzieć,
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/218
Ta strona została skorygowana.