— Panie prezydencie — rzekł — co myślicie zrobić z tym chłopakiem, którego ujęto dziś na kradzieży u Mośka?
— Tymczasem siedzi w kozie.
— A dalej?
— Odeślę go do sędziego, a sędzia wpakuje go gdzie należy. Prosta rzecz jak drut: zegarek powinien siedzieć w kieszeni od kamizelki, a złodziej w kryminale.
— Taki młody chłopak, prawie dzieciak!...
— Któż mu kazał kraść?!
— W towarzystwie kryminalistów zepsuje się do reszty i zostanie skończonym łotrem... Szkoda go, nieprawdaż panie?...
— Może i szkoda, ale czemu kradł?...
— Niestety, wszyscy ci mali złodzieje mają jedną matkę, a tą jest ciemnota...
Burmistrz nic nie odpowiedział, spojrzał tyiko na pana Dezyderego z pod oka i pomyślał sobie:
— Bredzisz dobrodzieju... jedną matkę! Gdzieżby jedna matka mogła mieć tylu synów, ilu jest złodziei na świecie!? Złodziej, któregom dziś zamknął, wcale nie ma matki, tylko ojca nicponia i pijaka, jakiego świat nie widział...
Po chwili pan Dezydery odezwał się znowu.
— Jednak to są objawy smutne... trzebaby coś radzić, jakie jest pańskie zdanie?...
— Jakież może być zdanie?! Protokół i do sądu. Co ja więcej mogę.
— Wie pan co, panie prezydencie, ponieważ tu
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/29
Ta strona została skorygowana.