Życie płynęło zwykłym trybem, tylko pan Dezydery zaczął się ruszać...
Konferował o czemś z faktorem, wyjeżdżał kilka razy i był niezwykle ożywiony. Widocznie jakaś myśl bardzo go zajmowała.
Co rano przychodził do burmistrza żydek jeden, Mordka Kiełbik, o nieokreślonem ściśle stanowisku, ale bardzo czynny, ruchliwy i wiedzący o wszystkiem, co się w mieście dzieje. Ponieważ Piskorzew nie posiadał własnej gazety, Mordka pełnił funkcyę dziennika i informował chętnie o wszystkiem, począwszy od polityki, aż do cen zboża...
Pewnego dnia Mordka przyszedł do burmistrza wcześniej niż zwykle; właśnie gospodarz miasta Piskorzewa, w charakterze zupełnie prywatnym, w pantoflach i watowanym szlafroku, zasiadał do herbaty, gdy mu oznajmiono przybycie wszystkowiedza. Mordka z tajemniczą miną wsunął się do pokoju.
— Cóż tak wcześnie dziś, — spytał burmistrz, — czy stało się co ważnego?
— Poszę pana prezydenta, trochę się już stało, trochę się staje, a co się ma stać, to wcale nie jest trochę, tylko bardzo dużo!
— No, no — gadaj-że, zabili kogo, czy okradli?
— Zabić, Bogu dziękować nie zabili, ale to co zrobili nieładnie jest... Ktoby się spodziewał na takiego cichego, spokojnego, porządnego pana... pfe!
— O kim mówisz, u licha!
— No, o tym panu co ma dom po sędzinie.
— O Dezyderym?! cóż on zrobił?
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/31
Ta strona została skorygowana.