— Niech się pan prezydent spyta czego on nie zrobił? Wiadomo panu, że Michał Baranek, chciał sprzedać plac na Wjazdowej ulicy.
— No, wiem.
— To śliczny plac, on jest stworzony na to, żeby na nim postawić szynk i zajazd, to też Symcha Grünbaum targował ten plac i nie chciał go z ręki wypuścić.
— I kupił?
— Niechno pan czeka. On chciał kupić, on był pewny że kupi, on wiedział, że z naszych nikt mu przeszkody nie zrobi, a katolikowi taki plac na nic. Byłby już może i kupił, ale Baranek niedawno sprzedał krowę i przez to zrobił się okropnie hardy. Więc Symcha miał czekać, aż on tę krowę wypije i aż mu się znowu zachce pić, to wtedy spuści z ceny i za byle co sprzeda. Symcha czekał, pewny swojego. Tymczasem, niechno pan prezydent słucha, wczoraj ten pan, jak się nazywa?
— Dezydery?
— No, ten pan Dezery, posłał po Baranka, dał mu więcej niż Symcha chciał dać i plac kupił. Zaraz zrobili kontrakt u regenta. To jest wielka krzywda, panie prezydencie. Symcha płakał, włosy sobie z brody wyrywał, chciał dać sto rubli odstępnego, ale tamten nie przystał... powiedział, że o tym placu już dawno myśli i że się bez niego nie obejdzie?
— Na co jemu ten plac?
— Powiada, że mu potrzebny, że będzie dom budował i wie pan co się pokazało?
— No?
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/32
Ta strona została skorygowana.