. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Trzebaby być dzikim człowiekiem, żeby nie podziękować za tyie dowodów dobroci i uprzejmości, to też skoro pan Dezydery przyszedł o tyle do zdrowia, że mógł już z domu wychodzić, przywdział odświętny garnitur i udał się do mieszkania regenta. Przedtem zaś rano posłał dla pań kilkanaście prześlicznych roślin ze swej oranżeryi i koszyk pysznych brzoskwiń, prosto z drzewa.
Regent ujrzawszy przesyłkę, uśmiechnął się do żony.
— Meternich z ciebie, moja pani — mówił — Meternich! anim się spodziewał dokąd cię chrześciańskie uczucia zaprowadzą.
Pani regentowa z kwaśną miną przyjęła komplement.
— Chciej mi pan wierzyć, panie mężu — rzekła — że moje uczucia nigdy nie zaprowadzą mnie tam, gdzie nienależy.
— Ależ przepraszam! przepraszam stokrotnie... A do licha! myśli podobnej nie miałem, — wiem, że o Stefcię idzie.
— Skoro wiesz, to wyrażaj się ściślej, ja bowiem dwuznaczników, ani domyślników nie lubię...
— Ależ brzoskwinie! jak żyję nie widziałem podobnych! ależ kwiaty! słowo daję, że nie wiem jak się nazywają.
— Ty jeszcze wielu rzeczy nie wiesz... mój mężu, chociaż wyobrażasz sobie, że jesteś bardzo mądry.
Pana Dezyderego przyjęto ze wszystkiemi honorami. Regent powiedział, że od czasu objęcia kancelaryi