Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

w Piskorzewie, jeszcze go taki zaszczyt nie spotkał, a panie wysilały się na to, aby oczarować gościa miłem obejściem... Odludek ożywił się, rozruszał, zrobił się wymownym i dowcipnym. Wieczorem towarzyszył paniom na spacer, ze spaceru odprowadził je do domu, został na herbacie... dopiero koło północy do siebie powrócił.
Wojciechowa przywitała go ciężkiem westchnieniem.
— Oj panie, panie — rzekła — do czego to podobne?..
— Co?
— A tak późno do domu wracać... Czy to pan młodzik? Czy nie chorował pan niedawno tak ciężko?
— Nie marudź, Wojciechowa, nie marudź.
Baba odeszła mrucząc i sądziła, że się już więcej taka ekstrawagancya nie powtórzy. Ale gdzieżtam, powtórzyła się za tydzień, później za trzy dni, i znów za trzy i za dwa dni.
— Paskudne te mężczyzny — mruczała Wojciechowa — a tak za nieboszczką i za dziatkami płakał, tak się z żalu rozpadał; za morze jeździł, żeby zapomnienia szukać, w tym kącie się zakopał, żeby ludzi nie widzieć, a teraz masz!... Obaczył ładne oczy i leci jak ćma na latarnię, leci, choć już nie młody... O paskudny naród!
W tym czasie mniej więcej, Mordka Kiełbik przyszedłszy jak zwykle na audyencyę prywatną do burmistrza, mówił z uśmiechem.
— Jakoś, panie prezydencie, o tej komisyi cicho. Nasze żydki bardzo się z tego cieszą, a mieszczany, co pierwej pili ze zmartwienia, teraz piją z radości... Pan