szym pokoju pali się światło... Czyżby Wojciechowa do tej pory pracowała?
Wszedłszy zastał babę drzemiącą na krześle.
— A dyć czekam na pana, rzekła przebudzona... i doczekać się nie mogę.
— Cóż się stało?
— Ha, nic panie. Służyłam za nieboszczki pani bez siedm lat, pilnowałam pańskiego dobra jak pan był za morzami, bez drugie siedm, potem znów z panem bez trzecie siedm, to razem dwadzieścia jeden. Zasług wybrałam po trochu za pięć lat, więc mi się należy za szesnaście... Właśnie chciałam prosić, żeby mi pan wypłacił z łaski swojej.
— Teraz? w nocy?!
— A juści — jutro raniuteńko żydy do kolei jadą, więc się z nimi zabieram.
— Dokąd? po co?
— Do Warszawy, panie — już ja tu nie mam co robić...
— Kobieto! co ty mówisz!?
— Byłam dobrą i wierną sługą dla nieboszczki pani, byłam taką i dla pana, pozostałabym do śmierci, ale nowej pani nie dogodzę.
— Jakiej nowej pani? Wojciechowa, — dodał surowo — jeżeliś się upiła, idź spać.
— Ja się upiłam! — zawołała baba — ja! chyba onym żalem, co go mam w sercu; chyba onemi łzami, com je pokryjomu wylała.. Toż całe miasto mówi, że się pan żeni, całe miasto aż się trzęsie... Gdzie się obrócić: żydówki po sklepach, służące na ulicy, przekupki
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/52
Ta strona została skorygowana.