Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

na targu przejść nie dadzą, tylko pytają: — a kiedyż wesele? kiedy wesele? Wyprzysięgam się jako żywo, że o niczem nie wiem, a oni mi fałsz w żywe oczy zadają... śmieją się ze mnie! Z początku myślałam, że to plotka, ale teraz widzę, że prawda... Co mi tam do tego; chce się pan żenić, wola pańska, daj Boże szczęśliwie... ale ja na tych godach nie będę. Mam córkę chrzestną w Warszawie, dobra kobiecina, na Krzywem Kole sklepik trzyma; do niej pojadę i tam przebieduję do czasu, ddpóki Pan Jezus nie zawoła...
Pan Dezydery był jak oszołomiony.
— Co ty pleciesz kobieto? — rzekł.
— To co i całe miasto...
— I wierzysz temu?
— Wróble o tem śpiewają, czemużbym wierzyć nie miała?
— Więc jak ci się podoba... Chcesz wierzyć — wierz, nie chcesz — nie wierz — chcesz mnie opuścić, zatrzymywać cię niemam prawa — jedź z Bogiem; wolisz pozostać — zostań — to ci tylko powiadam, że w plotkach, które powtarzasz, niema za grosz prawdy — ja to mówię, ja! a znasz mnie, że kłamać nie umiem.
— A panie! przebacz babie, jeżeli powiedziała za dużo... ale ja tak naszą nieboszczkę panią kochałam!...
— Idź spać... a zapal mi wpierw lampę w moim pokoju.
— Ja się żenię, ja się żenię! — mówił do siebie półgłosem Dezydery — co za ironia! Choćbym nawet całą przeszłość wyrzucił z pamięci, choćbym zapomniał zupełnie... zupełnie... to z czemżebym nowe życie roz-