— Jest w pierwszym pokoju dependent.
— Wypraw go, proszę, pod jakimkolwiek pozorem, niech idzie na miasto... zrób mu rekreacyę.
— Jak chcesz duszko, chociaż to ostrożność zbyteczna... on udaje że siedzi nad wypisem, ale przysiagłbym że śpi... bo jest co najmniej po czterech kuflach. Będzie mnie przeklinał, jeżeli mu przerwę miły spoczynek... Zresztą, czyż nie możemy mówić cicho?... Nie usłyszy, drzwi grube... Mów, mów, kochanie, bo stoję jak na rozżarzonych węglach...
— Ach! otóż widzisz, ten szaleniec, ten łajdak, ten stary lowelas...
— Aloż kto?
— Dezydery... ten wasz poczciwy Dezydery!
— Cóż uczynił?
— I ty się pytasz? Bywał prawie codzień, przyłaził ciągle, zanęcił się do naszego domu jak kot i rozkochał w sobie biedną Stefcię...
— Dezydery?! ależ to żarty Maryniu.
— Żarty! Co chcesz, każda kobieta ma serce... przysyłał kwiaty, wzdychał, przewracał oczami... no i biedna kobieta... uczuła dla niego pewien rodzaj sympatyi... przywiązała się do nikczemnika, tymczasem...
— Przepraszam cię Maryniu... to jest, że tak powiem coś nadzwyczajnego... Taki Dezydery... dziad!... to nie sposób, żeby młoda kobieta mogła się w nim rozkochać...
— A! nie znasz się na tem; są tajemnice serca. Nieraz wyrzucałam sobie, że ich nie zostawiam ani na chwilę sam na sam, że to mogło być Stefci przykre...
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/58
Ta strona została skorygowana.