— A naturalnie, wspomniałem o pistoletach, o pałaszach, o krwi... ale chwała Bogu, dzięki mej stanowczości, wszystko się jak najpomyślniej skończyło...
— Więc się ożeni?
— Tylkoby jeszcze tego brakowało!
— A zatem?
— Duszko, podziękujmy Bogu, żeśmy się zawczasu spostrzegli i zerwali...
— My?
— Naturalnie; skorom zerwał, to w imieniu twojem, Stefci i mojem własnem... Możesz to powtórzyć przed całem miastem, że byłoby nieuczciwością z naszej strony powierzyć losy siostry w ręce waryata...
— Ah!
— Posłuchaj tylko Maryniu, posłuchaj uważnie. Gdym na niego nasiadł, po mojemu, jak to ja umiem, stanowczo, zmieszał się ogromnie i zaczął pleść trzy po trzy, zupełnie bez sensu... Potem przyznał mi się, że ten piękny dom, który wybudował, już nie należy oo niego...
— Tak?
— Wyobraź sobie, darował go miastu na szkołę.
— Nie może być!...
— Niech burmistrz powie. W podobny sposób już zmarnował, lub zmarnować zamierza całe swoje mienie... W tego rodzaju sprawach mam niejaką biegłość i dość było jednego rzutu oka, abym ocenił sytuacyę. Manieczko, nie potrzeba tego rozgłaszać, ale ten człowiek, jeżeli teraz nie jest jeszcze zrujnowany, to zrujnuje się w bardzo szybkim czasie... Pozostanie ta głupia willa,
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/67
Ta strona została skorygowana.