Pan Michał oburzał się, groził że procesować będzie, że nieakuratnego dłużnika straduje, sprzeda, do więzienia za długi wsadzi. Chcąc ten zamiar wykonać, odbył nawet kilka konferencyj z adwokatem, które zwykle kończył takim frazesem:
— Czekam jeszcze kwartał, a potem tańczyć z nim zacznę. Zobaczy, że to nie przelewki!
Po kwartale odbywała się nowa konferencya, nowa pogróżka, pan Michał się srożył, a szlachcic w Marysinie spał spokojnie, w błogiem przeświadczeniu, że mu włos z głowy nie spadnie, tak samo jak pan Michał usypiał kołysany nadzieją, że i kapitał i procent razem kiedyś odbierze i Jadwini posag nim wypłaci.
Jednego dnia, kiedy pan Michał po obiedzie czarną kawę dopijał i miał się na szezlongu, w celu poobiedniej drzemki położyć, w przedpokoju brzęknął dzwonek, widocznie silnie szarpnięty.
— Co u dyabła! — zawołał pan Michał, — także ktoś wybrał sobie porę do wizyt! Żeby go licho...
Swoją drogą otworzył.
— Ach! kochany adwokat! — zawołał, siląc się na najuprzejmiejszy uśmiech; — przypomniałeś sobie nareszcie o mnie.
— I to całe szczęście — odrzekł przybyły.
— Zapewne, ale... niby... to jest...
— Co?
— Właśnie ja chciałem powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwy, widząc cię, kochany adwokacie, w swoich progach.
Prawnik zrobił kwaśną minę.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/77
Ta strona została skorygowana.