Rzekłszy to, pan Michał ucałował pulchną rączkę małżonki, ubrał się i wyszedł ua miasto, zkąd dopiero późnym wieczorem powrócił.
Przez kilka dni zrzędu był niezmiernie czynny i ruchliwy, wstawał rano, chodził, jeździł dorożkami, to do adwokata, to do znajomych wstępował, w domu mało go widziano.
Nareszcie jednego wieczoru przyszedł do domu rozpromieniony i, przywitawszy żonę, szepnął jej do ucha z miną niezmiernie tajemniczą.
— Jutro!
— Co jutro?
— Kochaneczko, jutro li-cy-ta-cya! licytacya, no, i mam nadzieję, że Marysin nasz.
I nadeszło upragnione jutro, w kancelaryi odbyła się krótka formalność, adwokat rubla ponad sumę pana Michała postąpił, świeczka się dopaliła i pan Michał został właścicielem. Więc nie drogą żelazną, nie bryczką, ale przez Towarzystwo kredytowe, kancelaryę regenta i wydział hypoteczny, wjechał nowy dziedzic do świeżo nabytej posiadłości.
Piękna była posiadłość! Niedaleko Warszawy, dziewięć włók ziemi, o której opowiadały odnośne księgi, że jest żytnia pierwszej klasy i w znacznej części żytnia drugiej klasy, z serwitutem ugorowym czterech włościan z sąsiedniej wioski Kobylin, z rzeczką, z laskiem morgowym, z kawałkiem łąki, dworem, spichlerzem, zabudowaniami gospodarskiemi w dobrym stanie, oraz inwentarzem żywym i martwym.
Czegóż więcej potrzeba? Wprawdzie chłopi ziemię
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/84
Ta strona została skorygowana.