się skończył, a po drodze piasczystej szkapa szła noga za nogą.
Pan Michał rozglądał się po okolicy.
— Zboża wcale niebrzydkie — rzekł do żydziaka.
— Nu, jak na taki piasek, to nawet bardzo ładne w tym roku.
— Piasek, powiadasz?
— Albo nie?
— A w Marysinie dobre grunta?
— Tam jeszcze lepszy piasek.
— Do dyabła! to źle.
— Co ma być złego? folwark jak folwark. Tam był dawniej za pachciarza mój wujaszek Nuchym.
— A teraz nie jest?
— Po co on ma tam być? Póki były krowy, to i pachciarz siedział, teraz niema co doić.
— Ale gadasz! ja wiem, że tam inwentarz jest i podobno bardzo ładny.
— Dawniej był, teraz nie wiem; może jeszcze co jest, może niema, ale mnie się zdaje właśnie, że niema.
— Jakże u licha?! folwark bez inwentarza?
— Różnie bywa, wielmożny panie, z inwentarzem, bez inwentarza, z budynkami, bez budynków, czasem z dziedzicem, a czasem bez dziedzica. Z tego Marysina dziedzic wylatuje dość często, za mojej pamięci było trzech, a Nuchym pamięta z dziesięciu. To jest ładny folwark; kupi go kto, posiedzi parę lat, czasem krócej, i już go niema, i znów się znajdzie jaki głupi, co chce zagrzebać w piasku dobre pieniądze.
Pan Michał obraził się.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/86
Ta strona została skorygowana.