— No, no — rzekł, — głupi albo nie głupi; taki bachor jak ty, o ludziach dorosłych odzywać się w ten sposób nie ma prawa. Kto ma pieniądze, może niemi rządzić wedle upodobania własnego.
Żydziak zmiarkował z tych słów, że właśnie nowego dziedzica wiezie.
— Ja nie wiem za co się wielmożny pan gniewa, — rzekł.
— Bo zadużo gadasz. Sam jesteś głupi.
— Ja takie słowo nie powiedziałem, a jeżelim nawet powiedział, to wcale nie myślałem tego, co pan dobrodziej myśli, że ja myślałem! Ju mówiłem że byli tacy głupi, co zagrzebali w piasku pieniądze, a chciałem powiedzieć, że przyjdzie tu taki dziedzic, co te zagrzebane pieniądze wygrzebie i duży majątek zrobi. Ja tak miarkuję, że on przyjdzie, może nawet niedługo przyjdzie.
— To bardzo być może.
— Niech on przyjdzie, ja mu życzę, a mój wujaszek Nuchym powiada zawsze, że lepiej to znaleźć co bogaty pan zgubi, aniżeli to co kapcan może znaleźć. Nuchym zawsze prosi Boga o zdrowie i o porządnego, bogatego dziedzica. No — rzekł, pokazując biczyskiem, — niech pan dobrodziej uważa, te zabudowania na lewo od drogi, to jest właśnie Marysin!
Pan Michał wytężył wzrok i kazał żydziakowi pośpieszać; po dziesięciu minutach jazdy wózek wtoczył się na dziedziniec Marysina.
Było w tym folwarku dziwnie jakoś głucho i pusto; na spotkanie nowego dziedzica nikt nie wyszedł, tylko pies z budy wyskoczył i zaczął ujadać zaciekle.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/87
Ta strona została skorygowana.