i zapytam się co ty tu robisz i co za jeden jesteś?.. Na cztery wiatry wypędzę!
Usłyszawszy taką groźbę, chłop czapkę zdjął i usprawiedliwiać się zaczął.
— Właśnie, wielmożny panie — tłómaczył się, — ja tu, głodu przymierając, pańskiego dobra pilnuje. Służba pouciekała het, jeden tylko maleńki chłopczyna przy bydle został... i ja zostałem, bo mi dobra ludzkiego zmarnowania żal i że mam w polu kartoflsków sto prętów, com sobie z pozwoleństwa dawnego dziedzica przysadził. Kobieta moja z dziećmi do kościoła poszła, a ja zdrzemnąłem się krzynkę, dlatego że przez całą noc, z tym oto psiskiem, folwarku od złodziejów pilnowałem... Wiem że licytacya była i że nowy dziedzic nastał, ale po osobie wielmoznego dziedzica nie znałem i przepraszam pokornie... pieska zaraz uwiążę, nie na łańcuchu, bo tu, Panie odpuść, nietylko pies, ale i koń łańcucha nigdy nie widział, ale na sznureczku... Niech wielmożny pan obejrzy swoją fortunę. Zajedź przed dwór... ja wnet klucze przyniosę. Żebym był wiedział, że wielmożny dziedzic dziś przyjedzie... byłbym chociaż okna pootwierał i co nieco pokoje kazał zamieść.
Udobruchał się trochę pan Michał i, wolny już od psiej napaści, z bryczki wysiadł, niebawem i Walenty z kluczami nadbiegł.
— Mam odjechać — zapytał żydziak, — czy też wielmożnego pana do kolei odwiozę?
— Wrócę swemi końmi — odrzekł właściciel Marysina, — wszak są konie, Walenty!
— Dyć są, wielmożny panie; jeden łajdak, drugi
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/89
Ta strona została skorygowana.