niejsza. Żyto ujdzie, owies, jęczmień bardzo obrzednie... bo nasz dawniejszy dziedzic snać już miarkował że zbierać nie będzie, więc siał, Panie odpuść, aby aby. Kartoflisków trochę jest, ale po prawdzie zasadzone tylko pół tego, co się coroku sadzi, a ot tam mamy jeszcze gryki odrobinę... ta piękna... kaszy nie kupimy.
Poszli granicami, potem przez miedze, przez cudze grunta na łąkę, która się nad małą rzeczułką rozciągała.
— Tu jest bardzo ładnie — rzekł pan Michał.
— A juści, jeno daleko od domu, przez to i upilnować trudno. Siano piękne, a zbiór mały.
— Dlaczego?
— Wypasą, wielmożny panie, z Kobylina chłopy okrutnie na to są chytre. Bywało, dawny dziedzic po sądach ich wodził, prawował się z nimi, ale co z tego? Jeden karę zapłaci, a dziesięciu pasie, niema na nich sposobu, wielmożny panie.
Obejrzenie pól, łąki, obejście granic trwało ze dwie godziny; nowy dziedzic, powróciwszy do domu, był zmęczony i głodny.
— Co to jest jednak powietrze wiejskie — rzekł, — wilkabym zjadł teraz. Słuchaj-no, Walenty!
— Słucham, wielmożny panie.
— Strasznie mi się jeść chce.
— A to chwalić Boga; skoro się człowiekowi chce jeść, to znaczy, że zdrów jest i mocny! Wielmożny pan wieczorowym pociągiem do Warszawy przyjedzie, to sobie wielmożny pan podje sprawiedliwie.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/91
Ta strona została skorygowana.