Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

— Co ty mówisz, człowieku, teraz południe, ja do wieczora nie wytrzymam!
— Tu, wielmożny panie, według pożywienia marnie. Spiżarnia pusta, nawet i półeczki porozbierane... chyba, jeżeli moja kobieta z kościoła przyszła, to dla wielmożnego pana trochę mleka udoi.
— Mleka! czego?
— Dyć mleka, od krowy.
— Ależ, człowieku, jabym się teraz wódki napił, polędwicy porcyę zjadł, o! niedziela dziś, flaki są.
— Chyba w Warszawie; sam, bywało, na Starem Mieście kilka razy jadłem, o dobre! co dobre, to dobre; jeno że za dziesiątkę chytra baba nie dużo onych daje!
— Słuchaj-no, Walenty — rzekł bardzo łagodnie pan Michał, — chyba nie chciałbyś mnie przy pierwszej mojej bytności na wsi, przy obejrzeniu majątku, głodem zamorzyć... postaraj się o co do jedzenia, przecież niepodobna, żebyś w domu nic nie miał, przecież tu nie Arabia deserta.
— Czy arabija, to ja nie wiem, ale prepinacyi od dawności tu niema... Niech wielmożny pan krzynkę posiedzi, poczeka; ja obaczę czy moja baba powróciła z kościoła. Jeżeli ona co nie poradzi, to już nikt na na tym świecie nie poradzi.
Pan Michał usiadł przy stole na werandzie i papierosa zapalił. Nie obchodziły go w tej chwili ani pola marysińskle, ani walące się budowle, ani dom, którego odnowienie dużo kosztować będzie. Chciał jeść... przedewszystkiem jeść, gotówby był dać, coby kto chciał, za kawałek mięsa i chleba. Jeżeli wszyscy ludzie na wsi