mieszkający mają taki apetyt — myślał sobie, — to nic dziwnego, że majątku nie robią.
Z niecierpliwością spoglądał w stronę czworaka, czekając, rychło się Walenty ukaże. Po chwili, która się głodnemu niezmiernie długą wydała, wybiegła z czworaka baba chuda, wysoka, ubrana po świątecznemu, w czerwonej chustce na głowie.
Przybiegła zadyszana do ganeczku i do kolan się pznu Michałowi skłoniła.
— A dyć niech wielmożny pan dziedzic wybaczy — rzekła, — chłop zawdy chłop, obrotu żadnego nie ma, głodemby wielmożnego dziedzica umorzył. Zaraz będzie wszystko. Panie miłosierny, toć jabym dla wielmożnego dziedzica kurę na mleku zgotowała, jajecznicą nadziała i słoniną okrasiła... a ten oto chłopisko jeno po głowie się skrobie i tyle...
— Ślicznie mówicie, moja kobieto, bardzo ładnie...
— Bo i nieco. Żeby wielmożny pan chociaż był dał znać naprzód, jako chce przyjechać do Marysina, tobym wiedziała jak wielmożnego pana godnie przyjąć, jako przystoi, żeby był przyjęty dziedzic na swojem dziedzictwie. I koło dworu porządekbym zrobiła i pokoje wybieliła i wszystko het, jak się patrzy... choć tu, wielmożny panie, pustka, ani kogo gdzie pchnąć, ani się kim posłużyć. Służba się rozbiegła, potrochu z rozwydrzenia, jak to w dzisiejszym narodzie to gałgaństwo nikogo nie uszanuje, a potrochu i z głodu, bo Bogiem a prawdą powiedziawszy, nie było co w gębę włożyć.
— Czyż tu taka bieda?
— A dyć bieda, bieda, wielmożny panie, jako za-
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/93
Ta strona została skorygowana.