ka, czy jak — ludzie patrzą. Tu insi panowie czwórkami sypią aż strach, konie mają jak hamany, powozy aż się świecą.
Pan Michał westchnął. Przypomniał sobie, że w „kuryerze“ bywają nieraz ogłoszenia o mało używanych powozach do sprzedania, możnaby więc kupić niedrogo, ale, bądź co bądź, konie, powozik, zaprzęgi, liberya dla stangreta! Ciężko, ale wróci się ten nakład przy sprzedaży folwarku, a tymczasem żona i córka przynajmniej przez jedno lato użyją.
— Kupi się wszystko — rzekł do Walentego tonem bardzo stanowczym; — za parę tygodni Marysina nikt nie pozna.
Walenty uśmiechnął się nieznacznie...
— Wiadomo — rzekł, — że najlepsze panowie, to właśnie warszawskie; porządek we wszystkiem lubią, a pieniędzy nie żałują. Służyłem ja u jednego, niedaleko ztąd w Smolance, takie porządki pozaprowadzał, że aż miło. Gdzie szukać!.. Budowle zaraz popostawiał, maszyny, lewentarz taki, że strach przystąpić. Folwarczek wyporządził jak zegarek. Parobkom zielone kurty posprawiał, a stangret aż się świecił od srebrnych guzów i galonów. Juści co pan, to pan!
— Chciałbym to kiedy zobaczyć.
— Smolankę obaczyć można, mila drogi ztąd będzie, ale tego pana już wielmożny pan nie obaczy w Smolance.
— Umarł?!
— Gdzie zaś, żyje... mieszka w Warszawie. Utrzymuje sobie dwie doróżki i jeździ.
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/96
Ta strona została skorygowana.