Pan Michał wprost z dworca do domu się udał. Żona i córka zarzuciły go gradem zapytań.
— Jakże nasz majątek, ładny.
— Tak sobie... bardzo miły.
— Czy są malownicze okolice, góry, lasy, doliny?
— Wogóle gór nie zauważyłem, dolin też niewiele... jest to raczej równina.
— A ogród?
— Pyszności! Przywiozłem wam właśnie na pokazanie trochę truskawek, skosztujcie.
— Bardzo dobre, ale w Warszawie, w owocarniach są znacznie większe i wcale niedrogie.
— Tak tanie jak te być nie mogą, ponieważ są z własnego ogrodu... uważasz z własnego! Trzeba się znać na owocach. Tamte są duże, lecz bez żadnego aromatu, a te prześlicznie pachną.
— Ma ojczulek słuszność, bardzo miły zapach.
— A widzisz!
— A jakże dom mieszkalny, mój mężu, bo jeżeli mamy tam lato przepędzić...
— Dom cokolwiek obniszczony, ale każę go odnowić.
— Taki duży jak nasz? — spytała córka.
— Dziecko! nasz dom w Warszawie to kamienica, tamten zaś jest to dworek parterowy, drewniany, z werandami i prawie w ogrodzie, bardzo poetyczny i miły.
— Pojedziemy tam jutro — rzekła pani.
— A nie, za nic. Nie pojedziecie, aż wszystko będzie gotowe. Ja się tem zajmę, głowa was o nic nie
Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/98
Ta strona została skorygowana.