Thiers umarł. Gambetta, który dzięki swej gorącej wymowie, utrwalił zwycięstwo wyborcze, stawał się przywódcą opinji i arbitrem Rzeczypospolitej. Od niego zwłaszcza zależała polityka nowego państwa w stosunku do starego kościoła. Czy zerwie Konkordat, czy wykaże konieczność zerwania więzów, łączących wzajemnie obydwuch wrogów? Nic nie było bardziej dalekie od jego myśli.
— Dlaczego nie chce Pan rozdziału kościoła od państwa? — zapytał go pewnego dnia Jacek Loyson, który sam pod deszczem piorunów odłączył się od kościoła.
— Byłby to koniec świata — odparł Gambetta. — Kler, grupuje dokoła siebie całą reakcję, byłby silniejszy od nas.
A wszak kler konkordatowy zgrupował już tę całą reakcję! I Gambetta wiedział o tem dobrze. Lecz wyczuwał trudności bezpośrednie. Stronnictwo jego bało się rozdziału kościoła od państwa; rząd zwycięzców miał na czele katolika, zwolennika konkordatu i wiernego obrządkom, starego Dufaure’a. Armja zasłaniała kościół. Tak blizko klęski i, tak przynajmniej sądzono, odwetu, któż śmiałby dotknąć armji? Gambetta, zresztą, pod rewolucyjnością pozorną był głęboko konserwatywny. Pragnął tylko ciągnąć dalej politykę religijną Napoleona I, rządu lipcowego i Napoleona III. Nie znał, nie rozumiał innej. Był to człowiek władzy. Gdy jego ogień szlachetny, dobroć szeroka niosły ku wszelkim sojuszom i wszelkim objęciom, instynkt panowania ostrzegał, by oszczędzać kościoła, tego sojusznika naturalnego wszelkiej władzy. Rzucił słowa grzmiące: „Klerykalizm — oto wróg! — nakształt głosu trąbki, która gra do ataku — przeciw próżni. Wskazując klerykalizm, jako wroga, odwracał od kościoła ciosy republikanów, by zwrócić je przeciw jakiejś istocie rozumnej, jakiemuś widmu państwowemu. Odtąd polityka kościelna trzeciej Rzeczypospolitej była już określona[1].
- ↑ „Antiklerykalizm jest to sposób postępowania stały, wytrwały i konieczny dla państwa; powinien on wyrażać się przez następstwo nie —